wtorek, 31 marca 2015

Londyńskie atrakcje za darmo cz.I

Szanowny Turysto,

skoro trafiłeś na ten post, najprawdopodobniej już wiesz, że w Londynie wszystko jest upiornie drogie i szukasz alternatyw - to dobrze, bo od tego masz mnie. Dobra wiadomość dla zapalonych turystów o ograniczonym budżecie - większość londyńskich muzeów jest do zwiedzenia zupełnie za darmo. 
W szukaniu londyńskich atrakcji
pomaga mi przewodnik National Geographic

Nie zamykajcie się tylko na to co macie w przewodnikach i nie ziewajcie na samo słowo muzeum - czasem jest tak, że na kilka godzin dłużącego się zwiedzania traficie na jedną rzecz, która dosłownie wprawi Was w osłupienie na kilkanaście minut - a potem to już będziecie chcieli więcej, więcej, więcej...






Tate Modern 


"Bust of a woman"
Pablo Picasso
czyli narodowe muzeum sztuki nowoczesnej. Klimat trochę jak w paryskim Centre Pompidou - co zrozumiałe - i tu i tu na świeczniku jest wszystko co nowoczesne. 
Aktualnie macie niesamowitą okazję zobaczyć w Tate Modern czasową projekcję filmu polskiego reżysera Artura Żmijewskiego (nie mylić z aktorem z "Na dobre i na złe"). Film "Blindly" pokazuje proces twórczy niewidomych malarzy-amatorów. W filmie bohaterowie opowiadają też o tym jak stracili wzrok i jak teraz wygląda ich codzienność. Sala projekcyjna była wypełniona po brzegi, ludzie stali w drzwiach lub siadali na podłodze, wyszłam z głową podniesioną wyżej niż zawsze - dumna:-) Film świetny:-)
The three dancers
Pablo Picasso
Wycieczkę w Tate Modern tradycyjnie zaczynacie od Hali Turbin, czyli potężnej konstrukcji o wysokości siedmiopiętrowego budynku. Każdego roku artysta światowej klasy zapraszany jest przez władze muzeum do tworzenia nowej prezentacji. Praca Mirosława Bałki z 2009 r. pt "How it is" została uznana za najlepszą instalację w historii Tate Modern. Oprócz tego znajdziecie tutaj dzieła: Picassa, Dalego czy Moneta. 




Ważne!
Z restauracji na 7. poziomie widać panoramę Tamizy i City. Nie musicie nic zamawiać, by podziwiać widoki, czy pstryknąć sobie pamiątkowe foto. 
Metro: Southwark, London Bridge.
Panorama Tamizy i City


Muzeum Victorii i Alberta 

To największe w Londynie muzeum sztuki i rzemiosła
Buty z poprzedniej epoki
artystycznego. Większość przewodników zachwyca się tamtejszymi tygrysami Sułtana Tipu, ale na mnie największe wrażenie zrobiła pierwsza wystawa, na której można zobaczyć wytworne stroje z poszczególnych epok, czyli punkt obowiązkowy dla osób, które interesują się modą. 

Tutaj można podpatrzeć jak na przestrzeni lat zmieniały się obowiązujące trendy i niestety też przekonać się jak dawne stroje musiały być niewygodne. 
W muzeum jest 4,5 mln eksponatów, ale to tylko część zbiorów. Ponad połowa zebranych tutaj obiektach czeka na swoją kolej w piwnicy, bo na razie największym problem władz jest brak miejsca. Zakochacie się w tutejszych kolekcjach:
Coś co Anglicy lubią najbardziej
serwisy do herbaty
biżuterii, ceramiki, wyrobów z metali i mebli. W sekcji Bliski Wschód można zobaczyć np. najstarszy dywan świata. Nie możecie wyjść stąd bez krótkiej wizyty na Dziedzińcu Odlewów, gdzie znajdziecie kolekcję naturalnej wielkości odlewów rzeźb i płaskorzeźb od czasów rzymskich do XIX wieku. 

Od kilku lat w muzeum można skorzystać z usług polskiego przewodnika
Metro: South Kensington


Plakat "Solidarności" z 1989 r.

Muzeum Historii Naturalnej
Hall Główny - uwierzcie mi, że
nie jest łatwo uchwycić tego dinozaura

Punkt pierwszy i obowiązkowy to oczywiście ogromny szkielet dinozaura - diplodoka w Hallu Głównym muzeum. W zbudowanym w stylu neoromańkim budynku jest 70 mln eksponatów - można tu zobaczyć np. czaszkę wymarłego ptaka dodo czy naturalnej wielkości model płetwala błękitnego. 

Całe muzeum podzielone jest na cztery strefy:

zielona - czyli przegląd siedlisk na ziemi. Tutaj znajdziecie galerię robaków i czy liczący 5 mln lat szkielet Lucy - czyli odtworzony na podstawie 40 proc. kości szkielet pierwszej dwunożnej istoty ludzkiej. Nazwa wzięła się od piosenki Beatlesów "Lucy in the sky with diamonds", która była ulubionym kawałkiem ekipy archeologów, którzy odkryli wspomniane wcześniej kości. 

niebieska - królestwo dinozaurów.

czerwona - siły, które ukształtowały Ziemię. Wśród nich - fragment skały księżycowej z misji Apollo 16 czy stymulator trzęsienia ziemi w Kobe z 1995 r . 

pomarańczowa - strefa roślin i owadów - tutaj śmiałkowie mogą dotknąć żywego pytona czy tarantuli.

Ogólnie całe muzeum ma interaktywny charakter. Warto tutaj przyprowadzić dzieci. Kto wie, może ciekawa wycieczka trochę ich zmobilizuje do nauki:-)

Na razie rzucam Wam trzy miejsca - ale ciekawych i darmowych punktów na mapie Londynu jest zdecydowanie więcej. Zabiorę Was tam wkrótce - bądźcie ze mną;-)

poniedziałek, 23 marca 2015

Madame Tussauds - czyli o tym, jak się napić whisky z Sean'em Connery'm

Świeże spojrzenie George'a
Muzeum wzięło nazwę od swojej założycielki - Marie Tussauds. Ta szalona kobieta, przyjechała do Londynu w XIX w. i przywiozła ze sobą woskowe odlewy głów obciętych w czasie rewolucji francuskiej. W Muzeum jest również jej mały pomnik i trochę historii - warto doczytać, bo to naprawdę ciekawa postać. 


Rodzina królewska

Setki  wystawionych tu figur woskowych, podzielonych jest na kategorie typu: galeria sław, gwiazdy filmowe, światowi liderzy itd. Dla mnie niektóre postaci są łudząco podobne do oryginału np. Nicole Kidman czy Brad Pitt i Angelina Jolie, ale inne mogliby trochę poprawić...czy naprawdę George Clooney ma tak jasne oczodoły? I don't think so! Wygląda jakby worek mąki wysypał mu się z oczu. 

Sir Sean Connery dosłownie nie rozstaje się
ze szklaneczką szkockiej

Choć figury są naprawdę imponujące to spójrzmy prawdzie w oczy. Oglądanie przez kilka godzin samych postaci, lepiej lub gorzej ulepionych z tego wosku mogłoby być trochę nużące. Dlatego właściciele wprowadzili szereg urozmaiceń. Jedną z nich jest pokój strachu - czyli przejście krótkim korytarzem, w którym
No, no imponujący wzrost Arnie
wynajęci aktorzy wyskakują z ukrycia i straszą. Co prawda nie mogą dotknąć wizytujących gości, ale sytuacja, w której są na centymetr od Waszych twarzy zdarza się nagminnie. Choć przyznaję, że jak już jest po, to przychodzi do głowy myśl - hmm, przecież to nie było takie straszne, ale organizatorzy widocznie wolą dmuchać na zimne, bo z tej atrakcji nie mogą korzystać osoby ze słabym sercem i kobiety w ciąży. W sumie sala strachu jest trochę w stylu London Dungeon. 

Za mną jest oczywiście E

Czaderską częścią jest przejazd kolejką, w której wagony to czarne londyńskie taksówki. W czasie jazdy "samochód" wozi Was po różnych zakamarkach Madame Tussauds - lektor opowiada o historii Londynu i muzeum. Dla mnie ten element to naprawdę bomba, zwłaszcza po kilku godzinach chodzenia. 

Wersja kobieca

Późniejsza część to super bohaterowie, w której można zapozować do zdjęcia niczym ucieśniona ofiara Hulka - wersja dla dziewczyn i dziewczynek. Panowie wybierają wersję typu: spidermantomójziomek, supermansiemnieboi, Hulkatojazniszczejednareka.


Po spotkaniu z właścicielami nadprzyrodzonych mocy - czas na film 4D. Woda wylewająca się z foteli i padające prosto na Was siekiery to tylko część tego co czeka na widza, w tej przytulnej sali kinowej. 
Hmm...jak Cię zapisać? Harry czy Henry?

I oczywiście tradycyjnie można stąd wynieść worki pełne souvenirów różnej maści - zastanówcie się tylko gdzie będziecie nosić te osobliwe stroje czy breloczki. Mówi Wam to wieloletnia ofiara pułapek marketingowych drobnych sprzedawców - do dziś nie wiem, po co mi gipsowy pudel ze Świętej Lipki. 

Muzeum Figur Woskowych, podobnie jak wcześniej wspomniany London Dungeon, London Eye i London Aquarium - mają tego samego właściciela, więc jeśli macie ochotę na wszystkie, albo trzy czy dwie z tych atrakcji - możecie liczyć na specjalne zniżki.

Cena regularnego biletu to 30 funtów. 

W połączeniu np. z London Dungeon może to być 45 funtów, więc opłaca się. 
A jeśli macie czas, to w pobliżu jest Muzeum Sherlocka Holmesa - warto wstąpić. Naprzeciwko świątyni najsłynniejszego detektywa na świecie znajdziecie kawiarnię z bajecznie dobrą tartą cytrynową.

MT to też świetne miejsce na randkę - za jednym zamachem zobaczycie tyle rzeczy, a sala strachu to dobra okazja do przytulania się. 

czwartek, 19 marca 2015

Harry Potter Exhibition

Hogwarts Express i legendarny peron 9 i 3/4 dziś są po raz pierwszy do obejrzenia w Warner Bros Studio pod Londynem. Jeśli chcecie się poczuć jak prawdziwi czarodzieje, wiedźmy, magicy, wróżki, czarodziejki, albo po prostu potrzebujecie na chwilę wyskoczyć ze świata pełnego słów: "muszę", "obowiązek", "zejdź na ziemię", "nie bądź dzieckiem" - koniecznie musicie tutaj przyjechać.

Warner Bros chyba naprawdę nie lubi bezczynnego czekania, bo pierwsze atrakcje można zobaczyć już w kolejce. Pokój pod schodami, w którym Harry spędził swoje chwile niedoli był pierwszą, bo i przykolejkową "gwiazdą" wystawy.

Na rozgrzewkę wyemitowano krótki film opowiadający o kulisach powstawania HP. Aż mi się łezka w oku zakręciła, gdy zobaczyłam: Hermionę, Daniela i Rona na zdjęciach z pierwszej części filmu. Teraz patrzę na nich jak na dzieci, wtedy byli w moim wieku.

Wielka Sala
Pierwsza część ekspozycji to Wielka Sala, czyli stołówka z serii filmów o Harrym Potterze. Dalej nie zabrakło też: pokoju Dumbledora, sypialni uczniów, świetlicy Gryffindoru, czy chatki Hagrida. Wszystko przygotowane z niesamowitą dokładnością.

Jestem zachwycone interaktywną częścią muzeum, w której każdy mógł skorzystać z prywatnych lekcji obsługi różdżki, czy wskoczyć na stymulator lotu na miotle. Super rzecz dla rodzin z dziećmi.



Motor Hagrida
Fragment ekspozycji mieści się na zewnątrz budynku. Tam prezentowane są frontowe części domów, które "zagrały" w filmie i oczywiście wszystkie środki transportu, które pojawiły się w światowej produkcji m.in. należący do rodziny Weasley'ów - Ford Anglia 105E, czy motor Triumph 650 T 120 Bonneville (w filmie, jego kierowcą był Hagrid).







Diagon Alley
Osobiście jestem zachwycona legendarną Diagon Alley, czyli ulicą Pokątną. Te wąskie uliczki, w cudownych kolorach, skąpane w pięknym, ciepłym świetle są po prostu - BOSKIE. Tutaj na chwilę porzuca się swoje skłonne do narzekania ciało, na bok odstawia się zajechany od codziennej sieczki mózg i przede wszystkim poszerza się horyzonty, które czasem ograniczają się do dwóch punktów: praca - dom.




A na deser ostatnia perełka Warner Bros - nowiuteńki pociąg Hogwarts Express i peron 9 i 3/4. Pociągiem niestety nie udało się przejechać, choć naiwnie wierzyłam w to, że ta maszyna trzaśnie chociaż jedną rundkę. Buchająca praca wyglądała bardzo obiecująco. Niestety - po pociągu można było się jedynie przejść, wyjrzeć przez okno i pozaglądać do urządzonych z ogromną dokładnością przedziałów. Teraz wszystkie stałe symbole Harrego Pottera znalazły się w jednym miejscu, więc nie musicie robić już osobnej wycieczki na King's Cross, gdzie do tej pory mieścił się najpopularniejszy peron 9 i 3/4.
Hogwarts Express

Obok placyku z samochodami jest mały pub, w którym można się napić maślanego piwa z bitą śmietaną zamiast pianki. Choć na pierwszy rzut oka, wydaje się to być trochę dziwne - zapewniam Was, że Butter Beer to wyjątkowo smaczny trunek.


Cena biletu: 33 funty

Transport:
Niestety podróż nie należy do najprzyjemniejszych punktów programu. W zasadzie Warner Bros studio jest nie w Londynie, a w podlondyńskim Leavesden, więc żeby tam dotrzeć - trzeba pojechać pociągiem. Za dwa bilety w jedną i drugą stronę zapłacicie ok. 20 funtów. Warto!

Przyjedźcie!

wtorek, 17 marca 2015

Dzień Świetego Patryka

Idę na to Trafalgar Square z konkretnymi celem - Zielone Piwo. W Warszawskim Irish Pubie nie raz słyszałam, że zielony trunek jest zarezerwowany tylko na 17 marca. No to trudno: szukałam, rozglądałam się, nie ma. Kolejki wiły się jak dzikie węże, więc dałam za wygraną. W końcu zapytałam Anglików gdzie w Londynie można się napić tego zielonego piwa. Oni nie mieli pojęcia o czym mówię.

Zielone piwko to wymysł Irlandczyków, którzy w XIX i XX wieku wyemigrowali do Stanów. Tam wymyślili sobie, że skoro zieleń to charakterystyczny kolor Irlandii, a kolejny symbol to piwo, więc zmiksowali te dwa znaki i wyszło zielone piwko. Irlandczycy wprowadzili tę tradycję dopiero niedawno i raczej jako ukłon w stronę turystów. 

Ale do rzeczy - ostatecznie stwierdziłam, że mogę się napić też irlandzkiego Guinessa, który przelewał się tego dnia litrami. Najwięcej tego trunku przelało się przez gardła rodowitych Irlandczyków.

W Londynie obok Dublina i Nowego Jorku, dzień św. Patryka obchodzi się najhuczniej na świecie. Od 2002r. Londyńczycy świętują, zawsze w tym samym miejscu na Trafalgar Square. Organizatorzy zawsze zapraszają tutaj Irlandzkie zespoły. O popisy taneczne zadbali już sami uczestnicy fety, co i rusz spotykałam tancerzy-amatorów, wykonujących dziwne wygibasy. Irlandia puchnie z dumy.

17 marca to w Irlandii dzień wolny od pracy, dlatego tam wtedy organizuje się uliczne parady i huczne festiwale. Anglicy nie mają jednak tak dobrze i przenoszą to święto na niedzielę najbliższą dniu świętego Patryka.




Na festiwalu w tłumie ludzi spotkałam też trzy przesympatyczne Brytyjki (dwie Angielki i jedną Walijkę). Robiłam wtedy relację do gazety, więc porobiłam im trochę fotek, zapytałam o wrażenie, dałam im też maila, bo dziewczyny uparły się na zdjęcia. Jedna z nich powiedziała mi, że ma rodzinę w Polsce. 

W poniedziałek na mojej skrzynce czekała miła niespodzianka:

Cześć!
Dzięki za maila
Proszę możesz napisz do mnie na zdjęcie, które zostało zrobione wczoraj w dzień imprezy w st.patrick w Londynie w polskiej gazecie. mamy trzy dziewczyny na sobie zielony z kapeluszami i kokardkami.

To był piękny na spotkanie i życzę powodzenia z artykułu! Mam nadzieję, że recoeve i zrozumieć ten e-mail w porządku.
Wielkie dzięki,
Michelle, Chloe and Charlotte. 

Na szczęście ja zrozumieć ten e-mail w porządku i cieszyć się bardzo. Bardzo pozytywne dziewczyny:-)

Wróćmy na chwilę do niedzieli.

Kiedy już wychodziłam zauważyłam uroczych młodych Irlandczyków w ludowych strojach. Foteczka obowiązkowa - pomyślałam, sięgając po aparat. Panowie zaprosili mnie do wspólnej fotografii.

Irlandzcy tradycjonaliści
Ciekawostka

Słyszeliście kiedyś o tym, że Irlandczycy nie noszą bielizny pod kiltami? To prawda! A przekonała się o tym, część gawiedzi skupionej na Trafalgar Square, gdy jedna z dowcipnych pań zadarła spódniczkę speszonego młodzieńca. Podobno Irlandczycy są na tym punkcie przewrażliwieni, a noszenie bielizny pod tradycyjnym ludowym strojem nazywają wymysłem młodzieży. Znany tenisista Andy Murray naraził się na falę krytyki, po tym jak przyznał się do założenia bielizny na własny ślub. Jedno jest pewne - miałam do czynienia z Irlandczykami o silnym poczuciu tożsamości narodowej.

Mimo, że pogoda nie dopisała - padał deszcz, a Londyn wyglądał tak jak z tych wszystkich stereotypowych opowieści - szaro-bury - zabawa trwała w najlepsze do wieczora. Pyk

sobota, 14 marca 2015

Studium Polski Podziemnej w Londynie

Wolontariuszki z SPP
- Mój ojciec wydał wyrok na Jagę Juno, żonę znanego wówczas aktora Krzysztofa Junosza-Stępowskiego. Juno była narkomanką i donosiła do gestapo na Polaków, żeby zdobyć pieniądze na narkotyki. Ojciec był bezwzględny - za zdradę musiała umrzeć. Kiedy żołnierze Armii Krajowej przyszli dokonać egzekucji, Junosza-Stępowski zasłonił żonę własną piersią, w efekcie zginęli oboje. Pamiętam, że kiedy tata dowiedział się o tym - płakał jak dziecko. Obwiniał się za śmierć niewinnego człowieka i w dodatku doskonałego aktora - to historia Marii Podhorskiej wolontariuszki Studium Polski Podziemnej
To tylko mała część archiwum
(SPP), której ojciec był w sądzie koleżeńskim Armii Krajowej. 


SPP jest pełne opowieści podobnego kalibru. Wystarczy tylko tam pójść i słuchać - gwarantuje, że to najlepsza lekcja historii Armii Krajowej. Ja spędziłam tam pełne sześć godzin, ale to dlatego, że jakieś niewidzialne macki trzymały mnie i nie chciały puścić. Działacze AK nie układają zdań, tak jak to się czasem robi teraz: nie mówią komendami, nie rzucają faktów od myślników - oni po prostu zabierają słuchaczy do 1944r.

SPP to największe poza granicami Polski archiwum AK i Państwa Podziemnego.
Marzenna Schejbal i ja
Tu znajdują się oryginały: meldunków, teczki personalne cichociemnych, stare plakaty, mapy, gazety. Archiwum AK to często główne źródło informacji dla rodzin, które starają się o odznaczenie swoich krewnych, byłych działaczy AK. Niejednokrotnie zbiory SPP, były argumentami pod wnioskiem o przyznanie Krzyża Armii Krajowej. 

Wolontariusze

Wtorek to najbardziej ruchliwy dzień w SPP. Tego dnia między 10 a 15 pracują tutaj wolontariusze. Starsi zajmują się katalogowaniem akt, młodsi skanują dokumenty. Digitalizacja to ostatnio najważniejszy cel SPP. Główny archiwista Krzysztof Bożejewicz ma jednak jeszcze bardziej ambitne plany. Marzy mu się system komputerowy, dzięki któremu po wpisaniu loginu i hasła, każdy będzie mógł z domowego komputera sprawdzić, co jest się w zasobach SPP. Ale na to potrzeba więcej pieniędzy i wolontariuszy, a chyba domyślacie się, że to nie jest takie proste. 

W SPP poznałam Panią Marzennę Schejbal, 90 latkę z taką energię, że kiedy jej słuchałam było mi wstyd, że czasem nie chce mi się wyjść na spacer w niedzielę. Pani Marzenna była w czasie powstania sanitariuszką i łączniczką. Po kapitulacji trafiła do obozu jenieckiego. W sumie w niewoli spędziła dziewięć miesięcy. Ostatecznie wyemigrowała do Wielkiej Brytanii, gdzie ściągnęła swojego męża, aktora Witolda Schejbala (Jerzy Schejbal to jego bratanek). Od lat Pani Marzenna jest w zarządzie SPP. 

Andrzej Pluskowski
Andrzej Pluskowski urodził się na stole w piwnicy w czasie bombardowania w 1944r. Mimo, że w ubiegłym roku skończył 70 lat, jego kalendarz wprawiłby w zakłopotanie niejednego 30 latka. Mniej więcej więcej 3 dni, wyrusza w kolejną zagraniczną podróż, bo wciąż jest czynnym zawodowo przewodnikiem wycieczek. W wolnych chwilach pisze travel bloga: http://lonelygiraffe.com/ (Oczywiście, że się wymieniliśmy adresami). 

Tata pana Andrzeja był porucznikiem AK i kierownikiem biura ewidencji w getcie. W czasie wojny ukrywał w swoim domu rodziny żydowskie, rekordziści zostali w jego lokum przy ul. Elektoralnej przez 2,5 roku. Pan Andrzej obecnie mieszka w Portugalii, ale odwiedza SPP za każdym razem, gdy jest w Londynie. 

Maria Podhorska
W Studium poznałam też Marię Podhorską, której wspomnienia zaczynają ten post. Pani Podhorska do Londynu przyjechała w latach 60-tych, za namową swojego narzeczonego, a późniejszego męża. Na początku zupełnie nie znała angielskiego. Po kilku miesiącach opanowała język w takim stopniu, że dostała pracę nauczycielki historii w tutejszej szkole. 
Apel do Polaków czytających bloga:
Błagam! Uczcie się od Pani Marii. Nie ma wymówek, że jestem za stara/stary - Pani Maria miała wówczas 33 lata i dała radę. Wy też możecie:-)


Pisząc o SPP, nie sposób pominąć zasług młodych wolontariuszy. Jednym z nich jest Radek Dobreńko, który na co dzień jest inżynierem sieciowym w BBC. Dzięki temu, że ma zmianową pracę, może raz w tygodniu wpaść do Studium. Najczęściej robi to wracając prosto z "nocki". Prawdziwy IronMan, czyż nie?

Tu każdy wolontariusz to niesamowita historia i niesamowita osobowość. SPP to nie tylko uginające się od archiwum regały, ale przede wszystkim ludzie, którzy tworzą to miejsce. Każdy z Was może tak jak ja przyjść, porozmawiać i pomóc. Wizyta w SPP jest jak ciekawa lekcja historii, dlaczego z niej nie skorzystać?
http://studium.org.uk/index.php/pl/



czwartek, 12 marca 2015

Ewa Chodakowska w Londynie

- Przez najbliższą godzinę Wasze pośladki należą do mnie - tymi słowami Ewa Chodakowska rozpoczęła trening z blisko tysięczną publicznością. Londyńska hala ExCel dosłownie tętniła życiem. Przed wejściem zdezorientowani Anglicy zatrzymywali się, żeby zobaczyć co się dzieje. Z otwartymi ze zdumienia ustami patrzyli na masowy trening fitness, którego publiczność była rozemocjonowana raczej jak przed rockowym koncertem, a nie wypalaniem fałdek tłuszczu.

Dotarłam na miejsce spóźniona, bo tego dnia miałam inne zdjęcia w pracy. Choć byłam na ostatnią chwilę, udało mi się wejść i zająć całkiem przyzwoite miejsce. A nie było to łatwe - kiedy otworzono drzwi - grupa rozwścieczonych fanek wbiegła na salę. Oczywiście miejsce pod sceną poszły na pierwszy rzut. Tam ręcznik leżał przy ręczniku.

Czekam na trening. W tle tłumy
Wreszcie nadszedł ten moment:

- Czy wiecie po co tutaj przyszliście? - zapytała Ewa zaraz po wejściu na salę.
- Dla Ciebieeee - krzyczał rozgorączkowany tłum.

Na tę okazję Chodakowska wybrała strój w szarych kolorach. Podczas całego występu, spoglądał na nią jej mąż. Miał na czole wypisaną dumę. Pewnie niektórzy będą zdziwieni, ale nie był to jedyny mężczyzna na sali. Jak się okazuje metody Chodakowskiej zyskują tez uznanie męskiej publiczności, bo na sali widziałam kilku facetów.

Trening trwał około godziny. Co 4 min. Chodakowska pokazywała nowy zestaw 2-óch ćwiczeń. Gong sygnalizował zmianę. W połowie treningu EC zachęciła nas do wzajemnego poznania. Każdy miał przybić piątkę z sąsiadkami. Potem Ewa namawiała nas, żebyśmy wspierały inne uczestniczki treningu.
 - Czasem słowa: no dawaj, dasz radę, jeszcze 30 sekund mogą zdziałać cuda. - zapewniała trenerka.

Jak się okazało okazję do sprawdzenia jej teorii miałam w ciągu najbliższych kilka minut. Zauważyłam, że dziewczyna obok opada z sił. Starałam się ją zmotywować. Udało się. Kilka minut później, kiedy moje pośladki już płonęły z bólu, ona odwdzięczyła się tym samym.

W pewnym momencie Ewa zeszła ze sceny i chodziła po sali sprawdzając czy reszta dobrze wykonuje ćwiczenia. Niby nic w tym dziwnego, niby zawsze tak robią instruktorki fitness...ale tym razem ruchy trenerki śledziła kamera, która automatycznie wrzucała widok na ekran ogromnego telebimu. To na pewno nie był zwykły trening.

Pamiętacie jak mówiłam o tych ściśniętych ręcznikach pod sceną? Kiedy zaczęły się wypady - dziewczyny w końcu zrozumiały, że organizatorzy mówiąc "rozejdźcie się trochę po sali" nie uparli bez sensu, tylko naprawdę muszą być pewni, że każdy ma wystarczająco dużo wolnego miejsca by swobodnie ćwiczyć. Tymczasem Ewa zachowała się jak dobry pasterz i zbłąkanych owiec z sali nie wyrzuciła, a raczej wyróżniła zapraszając do ćwiczeń na scenie razem z nią.

Z Alicją Błachut
Aaa i nie mogę zapomnieć o niesamowitej rozgrzewce - Ragga/ Dancehall z Alicją Błachut. Ta babka porwała tłumy Narzuciła nam "srogie" zasady. Mamy się dobrze bawić i jak ktoś czegoś nie łapie to improwizować. I tym sposobem wymyśliłam sporo ruchów:-) Ta dziewczyna miała świetną energię, nie zrobiła sobie  przerwy nawet na chwilę. Skrzydła sali, kontrolowali jej taneczni partnerzy. Sprawdzali, czy radzimy sobie z ruchami itd.

Alicja prowadzi szkołę taneczną w Londynie, ale ma zaledwie kilku instruktorów. Brawa dla niej jednak, że się odważyła i wypłynęła na szerokie wody.

Na sali było ok. 1 tys. osób
W ramach warsztatów na uczestniczki czekało jeszcze spotkanie z dietetykiem, potem trening z Lefterisem Kavoukisem (prywatnie mężem Chodakowskiej)  i Tomkiem Choińskim. Czyli pełny pakiet motywacji.

Kiedy wróciłam do domu - wyrzuciłam z lodówki słodycze. Nie było ich wiele, ale jednak zadałam im cios. Zaczynam nowe życie i będę trenować częściej:-) I najprawdopodobniej jestem też nową osobą. See U

czwartek, 5 marca 2015

Portobello Road

Stuletnia piłka do gry w baseball, zabytkowe wiosło z rozgrywanego na Tamizie pojedynku Oxford vs. Cambridge czy broszka po angielskiej arystokratce - od takich skarbów uginają się półki na Portobello Road. Ten największy na świecie targ antyków to znak rozpoznawczy londyńskiej dzielnicy Notting Hill.

Portobello Road to w praktyce wąska, prawie kilometrowa uliczka z rozsianymi po obu stronach licznymi straganami. Na co dzień sklepy z antykami zaczynają się dopiero w górnej części tej ścieżki Najpierw musicie przedrzeć się przez tabuny handlarzy walczących o żołądek i uwagę przechodnia. Bezwzględni sprzedawcy stosują broń ciężkiego kalibru: naleśniki z nutellą i slogan I love London napisany we wszystkich możliwych kombinacjach:-)

Antyki można dostać prawie w każdym wydaniu - zabytkowe walizki, stare pudełka na cygara czy jeden z pierwszych aparatów marki Leica - to tutaj chleb powszedni. 

Pamiętacie tę scenę z Notting Hill, w której boski Hugh spaceruje po targowisku, a w tle zmieniają się pory roku? Nakręcono ją właśnie tu - na Portobello Road. Teraz ta filmowa historia miłosna jest chwytem reklamowym okolicznych detalistów, którzy oferują koszulki z wydrukowanym plakatem z filmu czy podobiznami głównych aktorów.


To, że Portobello jest mekką dla miłośników antyków z workiem pieniędzy nie oznacza jednak, że tylko bogaci mogą wyjść stąd szczęśliwy. Po pierwsze - pamiętajcie o robieniu zakupów oczami:-) A po drugie i ważniejsze - znajdziecie tu mnóstwo second-handów i pchlich targów. Doświadczony łowca z pewnością nie wyjdzie stąd z pustymi rękami. 

Uważajcie na kieszonkowców, jest ich tu pełno, a zdezorientowany turysta z aparatem na szyi i otwartą z zachwytu buzią - to dla nich łatwy łup.

Tabliczki w metrze wskażą Wam drogę na Portobello Road.
Targowisko jest czynne siedem dni w tygodniu, ale w sobotę dzieje się najwięcej.

Metro: Notting Hill Gate
lub Ladbroke Grove