juz jestem w Londynie.
Pierwszy angielski absurd już w łazience na lotnisku: dwa krany (do zimnej i do cieplej wody).
Pierwsze zderzenie z szarą rzeczywistością na stacji metra. Oystercard na tydzień (fakt, że obejmuje wszystkie środki komunikacji miejskiej) to koszt blisko 43£. W przeliczeniu na złotówki....o zgrozo- ponad 900 zł miesięcznie. Pierwsza myśl- szukam chaty z dogodnym dojazdem autobusem, jednak trochę taniej:) We'll see.
Prawdziwe English Breakfast serwowane w przeangielskim hoteliku A to B na Ealing. |
Już w metrze, spotkałam parę Polaków (na oko ok. 50tki). Sympatyczna Pani spojrzała wymownie na moje walizki i zapytała: z wakacji czy na wakacje?
I już serce mi urosło. Jednak jest nas tu mnóstwo.
Potem obowiązkowe zwiedzanie z plecakiem i przewodnikiem w ręku (oczywiście, że pozdrowiłam Big Bena)
Teraz na kilka dni zatrzymałam się u znajomych na Tooting (wiem, wiem trochę mnie rzuca). W czwartek przeprowadzam się już do mojego przytulnego pokoiku na Ealing. Będę mieszkać w typowo angielskim szeregowców (bedą zdjęcia).
Bar mleczny na Tooting. |
Jutro pierwszy dzień w nowej pracy. Nowy kraj, nowe zwyczaje. Kolega mi mówił, że tutaj pracownicy korporacji wychodzą sobie w czasie pracy na szybkie piwko. Piją przed budynkiem. W Gońcu raczej tak nie jest, więc kładę się spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz